"Wędrowaliśmy ulicami prowadzącymi pod górę i w dół, przechodziliśmy przez mosty i tory kolejowe i dalej szliśmy przed siebie. Nie kierowaliśmy się do żadnego konkretnego miejsca, wystarczało nam po prostu, że idziemy. Szliśmy skupieni, zupełnie jakby marsz był jakimś religijnym rytuałem mającym na celu uzdrowienie duszy" - Haruki Murakami
Zastanawiam się już przez dłuższą chwilę, kiedy ostatnim razem czułam błogi wewnętrzny spokój... uczucie, kiedy odwaliłeś kawał dobrej roboty, ostatecznie zamknąłeś jakiś temat, osiągnąłeś nirwanę świętego spokoju. Nie mogę sobie przypomnieć tego momentu. Być może po obronie magisterki i wejściu (wreszcie!) do grona absolwentów uniwerku, być może po znalezieniu pierwszej poważnej pracy... sama nie wiem. Pamiętam tylko to uczucie - lekkość bytu. Z jednej strony duży zastrzyk energii, drugiej - chęć odpoczynku.
Zazwyczaj w tym samym momencie zalęgał się w głowie kolejny pomysł, pojawiał się kolejny cel i nowe problemy zagracały umysł. Kiedy ostatni raz szłam bez celu? Kiedy nie miałam nic do zrobienia, albo załatwienia? Kiedy ostatni raz zagapiłam się w horyzont nie mogąc nadziwić się jego urokiem i stojąc tak nikt nie ciągnął mnie za rękę z wypisanym na twarzy wyrazem „chodźmy już, świat na nas czeka”? Kiedy?
"Często się zdarza, że dopiero przyszłość pokazuje nam, ile coś było warte." - Haruki Murakami
Czytając książki ocieram się o różne słowa. Niektóre wpadają jednym i wypadają drugiem uchem. O większości bardzo szybko zapominam. Jednak zdarzają się kulminacje. Na początku, końcu lub w środku - to nie ma znaczenia. Kulminacje te należą tylko do mnie i tylko ja potrafię je dostrzec. Słowa, które odnoszę do swojego życia, zderzam je z własnym doświadczeniem. Czasami wzruszają, innym razem dają powód do namysłu, albo drażnią moje ego. Zawsze sprawiają, że się zatrzymuję... czytam raz jeszcze, przez chwilę myślę i biegnę po kartkę papieru, aby przepisać i zachować je dla siebie na zawsze...